Dzisiaj jest: 19.3.2024, imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety

Upragnione wakacje w Bieszczadach

Dodano: 4 lata temu Czytane: 1825 Autor:
Ilość głosów: 19

Chcecie bajki? Oto bajka.... była sobie pchła szachrajka! A nie. Pcheł dzięki buku nie było....

Upragnione wakacje w Bieszczadach
Radom, połowa maja 2018
W przypływie natchnienia (z perspektywy czasu uznanego jako totalne zaćmienie umysłowe), postanowiłam spędzić urlop w Bieszczadach. Pierwszy raz w życiu....
Wujek google, kwatery, wyszukiwanie....
- dzień dobry, chciałam wynająć domek....

Radom, początek czerwca 2018...
738 telefon...
- dzień dobry, chciałam wynająć domek...
W tym momencie, nauczona doświadczeniem z ostatnich 2 tygodni, czekałam na: przykro mi ale...
A tu niespodzianka!
- Taaaaak, mam wolny domek!
- Ale że w terminie takim i takim?????
- Oczywiście!

Zanim odzyskałam głos, pan się rozłączył. Pokonałam szok, zadzwoniłam jeszcze raz, nie wierząc we własne szczęście. Nastąpiła długa rozmowa, podczas której dowiedziałam się, że zarezerwowałam w pełni wyposażony domek, z dwoma odrębnymi sypialniami, salonem - widok za Jezioro Solińskie gratis;) w domku mam wsio czego dusza zapragnie - później się okazało, że moja dusza ma jednak ograniczone pragnienia...

15 lipiec. Wyjeżdżamy. 
Leje. Leje całą drogę. Nic to, Bieszczady czekają! Czeka też Renata z rosołem, naleśnikami i ciastem. Taki popas po drodze. Pierwszy cudny punk urlopu.... Że pierwszy, to by się nawet zgadzało....ale, że przedostatni????
Do Renaty droga prosta. Najpierw 150 km w deszczu, potem jeden cmentarz, drugi cmentarz, stacja benzynowa, miniaturowa wersja stadionu i już człowiek jest na miejscu!
Polecam! Naleśniki mistrzostwo świata. Na podwórku ogórek czeka na remont, ale nie ma to wpływu na Bieszczady. Niestety...
Nie pamiętam co skończyło się pierwsze - cierpliwość Renaty czy naleśniki - ale ruszyliśmy w dalszą drogę.
Leje.
Leje.
Leje.

...

Gęby nam się cieszyły już od Ustrzyk. Poooowiedz, jak tu ładnie, jakie widoki, jak tu bosko!

Zawóz....

Podjeżdżamy pod obite sidingiem coś. Nie, to nie może być tu...
Tu..... 
Przed nami... Nora. Nie żebym była do luksusów przyzwyczajona...ale w sumie to wolałabym chyba kafle obok jednej pani co kuchnię na parapecie miała....
Po wejściu okazało się, że mamy różne spojrzenie z właścicielem kwater, na kwestię odrębnych sypialni....i teraz już wiem, że moje spojrzenie było błędne. I że komfortowo wyposażony domek posiada okna 40/30 cm. A kompletnie wyposażona kuchnia posiada nóż. Jeden. Tępy. Też mi się z kaflami skojarzył....Układ pomieszczeń zachwycił mnie niemożebnie  - szczególnie kwestia kibla - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Otworzenie drzwi od tego przybytku, skutecznie uniemożliwiało przebywanie w kuchni. No nie bądźmy drobiazgowo. W końcu ten metr kwadratowy powierzchni, na miano kuchni zasłużył!
Wyszłam zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie żebym miała jakieś problemy oddechowe.... Tylko moje dalsze przebywanie w owej norze groziło właścicielowi tego cudu architektury, zaprzestaniem funkcji oddechowych. Na zawsze. 
Raz, dwa, trzy oddechy.
- Mamo! Krowa! 
Krzyk Bartka, połączony z jego dziką radością wywołaną obecnością zwierzątka, przywrócił mnie do rzeczywistości..
Patrzyłam jak dziecko radośnie pędzi w kierunku trzody. Fajna krowa. Blisko. Blisko????
Coś mi błysnęło w umyśle. Nie żeby myśl. Bez przesady....
Ale skoro krowa maszeruje tuż poza linią placu zabaw, żadnego ogrodzenia nie widać, rowu melioracyjnego też nie, to o czym to świadczy?

Otóż o tym, że właściciel był prawdomówny. Teren ośrodka jest ogrodzony.
A że pastuchem elektrycznym...

#bieszczady #partdwa #niemożliweajednak

Krowa poszła. Ja też. Prawdomówność właściciela wstrząsnęła mną do głębi. Postanowiłam dokończyć kontemplację domku. Tfu. Nory. Trochę przeszkadzała mi w tym niechęć do otworzenia oczu...
Salon. Mam salon przecież! W salonie mieszczą się trzy łóżka, stół i szafa. Jednostki ludzkie zostały w tej kwestii pominięte. Chyba, że siedzą na łóżkach. Więc usiadłam. Usiadłam i dokonałam, dość niechętnie, oceny pościeli. Tak! To jest właśnie to! O tym marzyłam przez ostatnie 25 lat! Chciałam spać w takiej pościeli w jakiej sypiałam jeszcze u babci.... Te kołdry ważące 8 kg, podusie z kamienia.... Miodzio. Gdybym ja wiedziała, że wystarczy przyjechać w Bieszczady.... 
Paskudną myśl o ilości osób, które dzieliły ze mną ten luksus, zdusiłam w zarodku. Nie będą mi takie głupoty psuć urlopu. Jednocześnie podjęłam decyzję o zakupie dużej ilości środka odkażającego. Wolno mi kupować takie pamiątki jakie mi się chce! A nie, tak jak wszyscy - bieszczadzkie anioły!
Salon zaliczony. Szybka myśl, że jeśli przestawimy stół, to zyskamy przestrzeń do poruszania się dla 2 osób. Jest jakiś plus? Jest. Co prawda równocześnie stracimy dostęp do szafy i zablokujemy wejście do odrodzonego ruchomą scianka naszego łóżka, ale nie można mieć wszystkiego. W końcu trochę gimnastyki jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Rzut oka na kuchnię, choć wystarczyłoby pół, i już na kibel rzucać nie chciałam. Tam mogłabym ewentualnie coś wrzucić... Bombę, dynamit? Nie wiem co, ale i tak by temu pomieszczeniu nie zaszkodziło. Surrealizm w czystej postaci. 
To musi mieć jakieś zalety! Widok na Jezioro! 
Był. Serio. Tylko nie z Nory. Widok na jezioro był z drugiego piętra pobliskiego domu właściciela. Tzn, tak przypuszczam. Bo ja miałam widok albo na krowę, jeśli poleciałam za domek, albo na rozdyźdaną drogę....
Za to wifi działa jak wściekłe. Hasło SZERYF... 

Do drugiej w nocy szukałam w necie czegoś co pozwoli mi, do końca życia, nie przeklinać właściciela Nory. 
O drugi w nocy zapadła decyzja.
Zostajemy.

Bo ludzie różne głupoty w życiu robią...

#parttszy #nielubiedeszczu #jachcedodomu

Poniedziałek.
Leje. Nie, że pada. Leje. Pozostawanie w Norze dłużej niż to konieczne, grozi masowym samobójstwem, więc podejmujemy szybką decyzję - jedziemy do Polańczyka. Te 20 km musi robić różnice.
Nie zrobiło. Za to okazało się, że żeby wejść na zaporę, trzeba przedrzeć się przez coś co wygląda jak Krupówki - miejsce, które wywołuje u całego klanu Starzomskich dreszcze i spazmy.
Przebiliśmy się. Weszliśmy. No tama. Duża. Podobno widoki piękne. W strugach deszczu dotarliśmy do połowy i wtedy zawył alarm - trza było natychmiast opuścić zaporę...
Przy zejściu za to usłyszałam piękny dialog:
- na co czekasz, wracamy do auta - zdenereowana kobieta  mówiła do męża
- co???? Myślisz, że ja po to tyle za parking płaciłem, żeby teraz odjechać???? Tu będę stał!
Opylało się jechać dla samej tej rozmowy.
Po powrocie Osoba Mąż rozwiesił na sznurku przemoczone bokserki...

Wtorek.
Leje. 
SMS od Siostry, która właśnie wypoczywa nam morzem i podpierdzieliła całe słońce:
- Wysłałam męża do mechanika bo nam się kontrolka w aucie świeci....
- Phi. Ja wysłałam Osobę Męża do sklepu. Zawilgotnialy nam zapałki...
Gacie nadal się suszą.

Środa.
Leje.
Wypaczyły się drzwi od kibla. Koniec intymności....
Po południu sąsiad z domu obok skapitulował. Spakował graty i swoim wypasionym Land Roverem próbował opuścić miejsce odpoczynku.
Wyciągali go potem traktorem....
A gacie mokre....

Czwartek.
Leje.
Gacie zaczynają śmierdzieć.
Ale ok 14 doznaliśmy szoku - przestało padać! Z obłędem w oczach pobiegliśmy nad jezioro, dopadliśmy rowerka wodnego i przez godzinę mieliśmy wakacje. Gdy oddawaliśmy rowerek -
 zaczęło padać...

Piątek. 
Padało do 12. Osoba Mąż postanowił uprać gacie. Mimo, że nadal były mokre.

Zrobiliśmy drugie podejście do tamy. Tym razem okazało się, że faktycznie widoki są. Dyskretnie szukałam tego gościa co za parking dużo płacił, ale chyba jednak już odjechał.
Na zaporze impreza. Anioł na szczudłach wyglądał jakby termin ważności minął mu ze 3 lata temu. Bartek chodzić spytał kiedy umarł. Zaczęło padać więc wróciliśmy....
W Norze nawet papier toaletowy jest wilgotny.

Sobota.
Nie pada!!!!! Gorąco!!!!!
Przyjmujemy kierunek Uherce Mineralne i drezyny rowerowe są nasz! Cudnie, bosko i generalnie to te Bieszczady nie są takie złe!

Mucha końska ugryzła mnie w dupę.

Nadal sobota. Wieczór. Posiadam 3 pośladki. Ten trzeci, spowodowany opuchlizną, jest twardy, jędrny i gorący. Hypatia Keledonos widzi w tym plusy, mówi coś o orzechach, Jagnie....
Ja plusów nie widzę.
Ale widzi je mój szwagier. Pyta czy będę jeszcze jakieś fajne zdjęcia przysyłać....

Nie śpię całą noc.

Niedziela.
Nadal mam 3 pośladki ale boli mniej. Za oknem deszcz. Oknem.... Dobre sobie....
Dzieci, przyzwyczajone do aktywnych urlopów, chcą w góry. Kontrola opadów w okolicy i szybka decyzja: wchodzimy na Smerek.

Wchodziliśmy półtorej godziny w dzikim słońcu. Do szczytu brakowało 55 minut gdy rozpętała sie burza.
I odkryłam, że piekło wcale nie jest gorące.
Piekło ma postać stromego stoku, którym z góry zapierdala strumień gliny, pioruny walą obok jak królik bobki a ty musisz sprowadzić na dół dwie niepełnosprawne sztuki....
W połowie zjazdu Osoba Mąż odwrócił się do mnie i mówi: pierdolone Bieszczady...

#sobotatrwa #pajunk #mokregaciewzestawie

Zeszliśmy. Sami byliśmy tym zaskoczeni, ale się udało. Zimny deszcz sprawił, że trzeci pośladek przestał istnieć. Patrząc z perspektywy czasu - kolejny plus....

Ale tak pięknie zaczęty dzień, nie mógł przecież skończyć się zwyczajnie. 
Byłoby nudno, przewidywalnie i zupełnie nie bieszczadzko.

Przestało padać! Serio. Też byliśmy zniesmaczeni tym faktem. Tak się nie robi.  Tak nas zamroczyło, że poszliśmy na spacer. Dokładnie kilometr od domku. Dalej też chcieliśmy. Ale wiecie....pastuch....
Zaczęłam się zastanawiać czy oni mają jakieś unijne dopłaty do prądu? Limit muszą wyrobić bo inaczej jeb na stos? 

Nie wiem. Ale za to mam zagadkę....
Zgadnijcie kogo podczas tego spaceru ugryzł pajunk? 

I dlaczego zaraz potem zaczęło padać?

#karetkapogotowiaczylisluzbazdrowiawbieszczadach i #dlaczegozubrytochuje

Poniedziałek.
Leje.
W domku obok zamieszkali nowi ludzie. Fajni. Weszli i powiedzieli: o kurwa.... Dech im zalarło na widok apartamentu. A potem im zdradziłam sekret z placem zabaw, krową i ogrodzeniem:)

Stwierdziłam, że gorzej być niż w Norze nie może, więc jedziemy oglądać żubry. 50 km. W jedną stronę. 
Na 28 kilometrze zablokowały się wycieraczki w Wieśku....
Kogoś to dziwi? 
Mnie bardziej w tym momencie interesowała kwestia pajunka. Noga mi spuchła, zaczynałam mieć dreszcze. Zaczęłam się zastanawiać czemu narzekałam na trzeci pośladek...
Udało nam się przechytrzyć aurę, w Stuposianach umknęliśmy chmurze i dojechaliśmy do zagrody pokazowej żubrów. Tam przez półtorej godziny patrzyłam z fascynacją na poruszające się w oddali bydełko. Fascynujące było to, że najwyraźniej trafiliśmy na porę srania. Na 13 osobników, w trakcie naszej wizyty, 11 postanowiło opróżnić jelita. O, dowiedzieliśmy się też, że ostatnio jeden stary byk zaciukał młodego byka, bo ten startował do samicy. 
Znudziło nam się patrzenie na odległe zwierzątka i postanowiliśmy wracać. Tym bardziej, że chmura właśnie się zorientowała, że ją w jajo zrobiliśmy...
Wyjeżdżamy. I za przeproszeniem, chuj mnie strzelił. To ja półtorej godziny, z gorączką, pajunkową nogą, czekam aż te padalce podejdą bliżej do ogrodzenia, a te padalce se luzem przy drodze łażą i trawę żrą! No krew mnie zalała! Jakbym chciała to bym poklepać mogła! 
Wredne bieszczadzkie żubry! I wcale nie było jeszcze wieczoru żeby musiały podchodzić bardziej!!!!
Walnęłam fochem.
A chmura piorunem.
Zaczęło lać.

Ponieważ pajunkowa noga ciut mnie irytowała - niezbędna stała się apteka. W Bieszczadach... Tych Bieszczadach.
Trafiliśmy do jakiejś mieściny. Pani w sklepie, zapytana o aptekę powiedziała, że mają punkt apteczny, ale o tej godzinie to nieczynny, ale może ktoś tam będzie. 
Ktosia nie było. Za to w pobliskim ośrodku zdrowia była ktosiowa.
Poinformowała mnie, że pani doktor to po 16 będzie ale i tak mi nie pomoże, ale jak mi się chce to tam za zakrętem jest pogotowie.
Chciało mi się. Pogotowie było. W dosłownym słowa znaczeniu.
Pierwszej pomocy udzielono mi w karetce, gdyż pogotowie nie dysponowało swoją kanciapą.... 
Ale za to jak miło było! Najpierw dwóch panów w mundurkach, zaprosiło mnie do karety. Potem przyszedł on. Wielki, łysy facet. Z brodą. Długą. Do pępka. Zaplecioną w warkocz.
Wśród wzajemnych ha ha hi hi, poinformował mnie, że pierwszej pomocy udzieli mi od dupy strony. Dwukrotnie. Dexavenik i clemastin. Mogę sobie wybrać co pierwsze. Se wybrałam, gacie poszły w ruch, poczułam kuj i w tym momencie, prosto z kieszeni brodacza popłynęło: miłość miłość w Zakopanem....
- jak to jest - powiedział spokojnie doktorek - że moja stara zawsze dzwoni jak ja pacjentkę od tyłu ratuję????
I już mi się wszystko podobało;)
Zostałabym tam dłużej, ale mieli wezwanie i mnie wygonili:(
Nie muszę pisać, że deszcz padał?

#theendczyliudalosieprzezyc

Wtorek.
Leje.
Dla bezpieczeństwa ograniczyliśmy aktywność fizyczną do wyjazdu na lody do Polańczyka. 
Trafiliśmy do parku zdrojowego. Ładny. Tyle, że im chyba szambo wylało...
W drodze powrotnej Osoba Mąż podsumował nasz pobyt w Bieszczadach...
- wiesz, tu jest tak chujowo, że ja tu więcej nie przyjadę. Nawet po to żeby pokazać komuś jak tu jest chujowo....

Pajunkowa noga nadal boli.
Pada. Ale w głowie już mam tylko jedną myśl. To już jutro. Jutro, nareszcie, koniec urlopu! Jutro.... Damy radę. Przetrwamy. 

Środa.
Nie pada. Świeci słońce.
Budzi mnie SMS od przyjaciół: jaja sobie robisz? W Radomiu pada!!!

UPS....:)

Nigdy z taką radością nie pakowałam gratów, nigdy z taką lekką duszą nie wyruszałam w drogę powrotną:) 
A po drodze przecież jeszcze Rzeszów, Kasia i Joszko. Same dobre rzeczy!!!!
Zaczęło padać gdy ruszyliśmy.
Padało całą drogę...

I to w sumie mógłby być koniec opowieści. Mógłby. Gdyby dotyczył kogokolwiek innego. Ale przecież dotyczy mnie.

Bo kto inny, w ramach spektakularnego zakończenia urlopu, ukruszyłby sobie ząb? Pół godziny po wejściu do domu? Jedząc brzoskwinię?
Górna prawa jedynka....

I to już na serio koniec.
Za rok nie chcę urlopu:)
Źródło: Samo życie
Dodaj komentarz
Dodaj komentarz Ukryj formularz
Jak nazywa się ten portal
Odpowiedź na powyższe pytanie: